PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=35543}
7,1 1 012
ocen
7,1 10 1 1012
Miasto nieujarzmione
powrót do forum filmu Miasto nieujarzmione

Już sam początek mówi widzowi co ma myśleć. Zaczyna się od wrzucenia do jednego worka tej kanalii von dem Bacha z Borem – człowiekiem może i słabym, ale całkiem innego pokroju. Potem jest TYLKO partia, niezłomni polscy komuniści, sojusz sowiecko-polski i portrety Stalina w tle. To czarno-biały film przemalowany po pierwotnym montażu na czerwono.
Za wartość dodatnią należy natomiast uznać bezdyskusyjnie mnóstwo ujęć pokazujących stan ówczesnej Warszawy oraz dobrze wpleciony w fabułę proces obrazujący dobijanie miasta przez Niemców - pokazany w sugestywny sposób. Polscy saperzy przebrani za Sprengkommando grasowali podczas realizacji obrazu z radzieckimi miotaczami płomieni - głównie na Lesznie. Na jednego z członków Sprengkommando najęto… Stasia Różewicza, który przypłacił ujęcia wielkim strachem, gdy Benio Wajnberg prawie mu na plecy ścianę wysadził. Największe eksplozje dokręcono jednak nie w Warszawie a w zrujnowanym Wrocławiu, w rejonie przewidzianym niebawem do wyburzenia.
Obecnie za podobną scenerię spece od CGI przytuliliby chore pieniądze.
Niepodrabiane, autentyczne ruiny rozwalonej Warszawy – to mocna strona obrazu.

Jeszcze jedno – w filmie mamy chyba jedyne w historii polskiej kinematografii ujęcia Nebelwerfera w akcji – z realistycznie markowanym prowadzeniem ognia przez wyrzutnię. Niepokojąco jednak wygląda to, że broń w jednej z końcowych scen – chyba realnie się niestety rozwala (1:23 minuta). Zdaje się, że podobnie jest z parokrotnie pojawiającymi się na planie sowieckimi miotaczami płomieni ROKS-3 imitującymi broń niemiecką. Najlepiej w scenie w 12 min.

A w samej końcówce mamy fajny przegląd radzieckiej myśli technicznej: od terenówek GAZ-57 zaczynając poprzez pepance kal. 45 mm, zdaje się wz. 1942 a na sowieckich ciężarówkach ZIS-5 kończąc. Nawet w tak drobnej cenzorzy czujnie pilnowali, aby używany powszechnie w realu sprzęt amerykański nie przewinął się przypadkiem widzowi na planie przed oczami.

W filmie wykorzystano też w dość nieuczciwy sposób, nie pytając o to w ogóle autorów - ujęcia z nie dopuszczonej do dystrybucji „Ulicy Brzozowej” Stanisława Różewicza i Wojtka Hasa z 1947 r., którą uwaliła cenzura jako film „za mało optymistyczny w realiach komunistycznej Warszawy”.
Warto ponadto odnotować, iż do produkcji udało się Zarzyckiemu namówić trójkę znakomitych francuskich filmowców, w tym świetną montażystkę Viktorię Mercanton. Większość ekipy była jeszcze przedwojennego autoramentu (dźwiękowcy, elektrycy, charakteryzatorzy) a kierownik produkcji Benio Wardberger, zawsze skory do nadużywania wybuchów, rzucania petard i ogólnie własnoręcznego rozwalania czegoś na planie – dwoił się i troił. To wszystko w filmie widać i czuć. Wymagał też od aktorów i statystów podobnego zaangażowania. Dzięki temu na planie szereg „wybuchowych” sekwencji wypada realistycznie, choć niestety odbyło się to kosztem ogromnego stresu zmuszanej do maksymalnie realistycznych ujęć obsady. Zaowocowało też szeregiem kontuzji na planie i czasową głuchotą paru osób. Pamiętacie gościa podpalonego przez miotacz płomieni z początku filmu (walka w remizie)? Uległ poparzeniom, gdyż Wajnberg za bardzo wysmarował go łatwopalnym płynem (tzw. brandmassa) i własnoręcznie podpalił. Na filmie tego już oczywiście nie pokazano, ale chwilę później ratowali go biegając za wrzeszczącym z mokrymi ręcznikami. Zgodził się zrobić jeszcze trzy duble za solidną dopłatą, która zadośćuczyniła mu wypalenie brwi.
Na planie też bardzo często naprawdę walono z ostrej amunicji. M.in. widać to w jednym z nocnych ujęć, gdy nad głowami bohaterów tną smugowe pociski z ognia prowadzonego z kaemu.
W połowie projektu tak już to „prawdziwe” strzelanie całej ekipie spowszedniało, iż Miszka Grinblat (kierownik zdjęć) po każdej rozpierdusze wchodził tylko na plan i niczego nie sprawdzając zadawał jedynie głośne pytanie o… straty w ludziach. Czy są i jak duże.
Część ekipy miała zresztą do Benia Wajndberga pretensje o tę pirotechniczną nadaktywność, ale oficjalnie bała się mu postawić. Czasami protestowali pilnujący planu strażacy. Zwłaszcza gdy się okazało, że w miejscach ruin, w których upierał się motorycznie rzucać świece i race markujące granaty – znaleziono i przed i po ujęciach… zalegające jeszcze, przykryte gruzem, nie namierzone wcześniej pancerfausty.

Warto też odnotować, iż esesman grający na fortepianie „Sonatę księżycową” Beethovena to nie kto inny tylko sam Jerzy Wasowski z przyszłego „Kabaretu Starszych Panów”.

Po zakończeniu zdjęć i świetnym zmontowaniu filmu – reżyser Jerzy Zarzycki, powstańczy operator i członek AK został przegrillowany przechodząc sąd kapturowy podczas którego zmuszono Go do samokrytyki i deklaracji, że fundamentalnie przerobi film. Stalinowski minister kultury tow. Włodzimierz Sokorski (wyjątkowa kreatura, nawet jak na te środowisko) wraz z tow. Jerzym Pańskim, ówczesnym szefem Polskiego Radia (osobnikiem wyjątkowo i szczerze oddanym Związkowi Sowieckiemu) – postawili bez ogródek żądanie. Albo w filmie uwypukli się przodującą rolę Partii w walce z faszyzmem oraz wyeksponuje akcenty obrazujące Armię Czerwoną – albo film pójdzie na półkę bez szansy na promienie światła dziennego. To miała być prosta, uczciwa historia niezłomnych, anonimowych Warszawiaków? A w dupie mamy tych Warszawiaków!
Dokręcono więc mnóstwo ujęć z krasnoarmiejcami (prawdziwymi – nie byli to aktorzy czy zawodowi dublerzy), samotnego „warszawskiego Robinsona” zamieniono na członków partii, którzy przyjmują sowieckiego skoczka radiotelegrafistę.
Jak przyznał po latach we wspomnieniach Stanisław Różewicz, któremu na potrzeby obrazu „podkradziono” (właśnie podczas wymuszonego przemontowania) szereg fragmentów z jego własnego, gnijącego na półce przez cenzurę filmu:
„z dobrej, wartościowej historii wyszedł film fałszujący scenariusz i historię”.

W mojej ocenie to niestety film z grupy tych właśnie, które komuna zdewastowała, przeżuła i wypluła, śledząc czujnie i nie pozwalając na przemycenie czegokolwiek.
Nawet w neutralnej formie.

Pozdrawiam.
Jabu

jabu

Dzięki za komentarz. Trafiłem tu przypadkowo tuż po nabyciu ebooka "Pamiętnika inteligenta" Jerzego Rakowieckiego, zmarłego w 2003 r. AK-owskiego powstańca warszawskiego, który zagrał postać powstańca AL Jana i był współautorem scenariusza tego filmu.

ocenił(a) film na 4
Treh

Cieszę się, że znalazł u Ciebie uznanie.
Ten mój komentarz to mnie kosztował szereg obelg na YT (gdzie też został zamieszczony, pod wstawka z filmem) ze strony towarzystwa przyjaźni polsko-radzieckiej (po trupach i za wszelka cenę - dość dosłownie, niekoniecznie w przenośni). Ale w sumie to standard i jestem przyzwyczajony, więc na tego typu reakcje obrosłem teflonem.
A Jurka Rakowieckiego warto przeczytać. Rola w tym filmie też Go finalnie co nieco kosztowała.
Pozdrawiam.

jabu

‬dorosłeś już?

ocenił(a) film na 4
jabu

Czerwonej cenzury jest znacznie za dużo, żeby można było ją przełknąć i docenić wartość obrazu. Uśmiechnięci przyjaciele radzieccy pomagają biednej, walecznej Polsce walczyć z faszystami, a Polacy już po Powstaniu mówią do siebie "towarzyszu" , "macie, obywatelu" i "partia, partia"... Rzygać się od tego chce.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones